Reżyser: Adam Wingard
Premiera: 2024-03-27
Kraj: Unknown
Ocena PG: PG-13
Czas trwania: 1 godzin 55 minut
Występują:
Godzilla i King Kong zaczynali kariery jako dwie wielkie metafory – wielkie dosłownie i w przenośni. Pierwszy z tytanów symbolizował atomową traumę Japonii, drugi – kolonialne grzechy Stanów Zjednoczonych. Takie filmy jak „Shin Gojira” czy „Godzilla Minus One” dowodzą, że przynajmniej jeden z potworów wciąż jeszcze ma nam coś głębszego do powiedzenia. Ale zarówno Godzilla, jak i King Kong są dziś przede wszystkim popkulturowymi ikonami. Maskotkami. Figurkami, które służą do tego, by je ze sobą fotogenicznie zderzać. Amerykańska seria o ich przygodach nie pozostawia w tym względzie żadnych złudzeń: to po prostu spektakularne zapasy gwiazd, z dużym budżetem i małymi ambicjami. Ot, taki „Celebrity Deathmatch”, tym razem zatytułowany akurat „Godzilla i Kong: Nowe imperium”.
To jednak względnie zdrowe podejście, bo nikt tu nikogo nie robi w konia. Twórcy kręcą film po to, żeby zagłuszyć odgłos chrupanego popcornu, a widzowie siadają na sali z pełnymi kubłami. Wygrywają wszyscy.
Porozumienie twórców z widzami przypomina zresztą niepisaną umowę między Godzillą a Kongiem. Jak pokazuje film „Nowe imperium”, tytani podzielili się światem i nie wchodzą sobie w drogę. Jaszczur rządzi na powierzchni globu, podczas gdy małpa przejęła rejon tak zwanej Pustej Ziemi. Są niczym członkowie dwuosobowego boysbandu: każdy pełni konkretną rolę i ma swoją publiczność. Godzilla, z jego potężnym rykiem i niszczycielską siłą, przyciąga tłumy miłośników spektakularnych walk i widowiskowych zniszczeń. Kong, z kolei, ze swoją bardziej ludzką stroną i zaskakującą inteligencją, zjednuje sobie serca widzów, którzy cenią głębsze emocje i skomplikowane relacje. Obaj tytani, mimo różnic, stanowią dwie strony tej samej monety, uzupełniając się nawzajem w sposób, który zachwyca fanów na całym świecie.
Konga spotykamy po raz pierwszy w sekwencji typu „dzień z życia” i trudno się z nim nie utożsamić. Najpierw „wyprowadza” na „spacer” ścigającą go watahę „psów” i brzydzi się zielonej krwi, potem tęskni za towarzystwem, wreszcie cierpi na zwykły ból zęba. Klasyczny „nasz chłopak”. Godzilla jest dużo bardziej nieprzenikniony: niczym pomnik posthumanizmu stoi sobie poza empatią i moralnością. Nie wzrusza się, nie wdzięczy, po prostu robi robotę.
Adam Wingard, wprawiony już reżyserią „Godzilla vs. Kong,” nie ma takich ambicji jak jego poprzednik Gareth Edwards, który próbował stworzyć pozory realizmu. Wingard, znany już z bardziej rozrywkowego podejścia, woli skupić się na spektaklu i widowiskowości, co widać w każdym kadrze filmu. Fakt, jest tu trochę frajdy z wyobrażania sobie, jak wyglądałby nasz świat z udziałem tytanów. Na drugim planie majaczy m.in. wątek ubezpieczycieli i podcasterów, którzy w pojawieniu się wielkich potworów widzą przede wszystkim wielką okazję biznesową.
To właśnie te poboczne elementy dodają filmowi pewnego rodzaju głębi. Ubezpieczyciele kalkulują ryzyko i potencjalne straty, starając się znaleźć sposób na zmonetyzowanie nowej, chaotycznej rzeczywistości. Podcasterzy natomiast, w erze informacji i mediów społecznościowych, próbują zdobyć popularność i zarobić na sensacyjnych doniesieniach o gigantycznych stworzeniach. To wszystko sprawia, że świat przedstawiony w filmie wydaje się bardziej złożony i pełen różnorodnych reakcji ludzi na obecność potworów.
Wingard nie unika też humoru, co jest wyczuwalne w wielu scenach dialogowych. Bohaterowie często podchodzą do sytuacji z przymrużeniem oka, co dodaje lekkości całej historii. Wszystko to sprawia, że „Godzilla vs. Kong” to nie tylko starcie dwóch tytanów, ale także barwny obraz społeczeństwa próbującego odnaleźć się w nowej, niezwykłej rzeczywistości.
Wingard widzi tu jednak głównie okazję do dobrej zabawy. Na ring wchodzi nowy przeciwnik, małpi król o ksywie Skaza; nasz Timon i Pumba muszą więc znowu połączyć siły i pokazać mu, gdzie kaijū zimują.
Nie można pominąć muzyki oraz efektów specjalnych – te aspekty filmu również zasługują na wyróżnienie. Ścieżka dźwiękowa, skomponowana przez prawdziwych mistrzów, skutecznie buduje napięcie i podkreśla monumentalność scen walk między tytanami. Każdy dźwięk, od subtelnych szmerów po potężne wybuchy, jest precyzyjnie dobrany, aby wciągnąć widza w wir akcji. Muzyka stanowi serce filmu, nadając mu emocjonalnej głębi i sprawiając, że każdy moment staje się bardziej intensywny i niezapomniany.
Efekty specjalne są na najwyższym poziomie – wielka cyfrowa małpa, wielki cyfrowy gad, wielki cyfrowy rozpierdziel zaprogramowane tak, by działały wprost na nasze małpie instynkty i gadzie mózgi. Twórcy filmu wychodzą poza wszelkie granice wyobraźni, tworząc wizualne arcydzieło, które dosłownie zapiera dech w piersiach. Każdy szczegół, od realistycznych tekstur skóry po dynamiczne ruchy postaci, jest dopracowany z niesamowitą precyzją. Efekty specjalne sprawiają, że widz czuje się, jakby był częścią tej epickiej batalii, a nie tylko obserwatorem z boku. To połączenie dźwięku i obrazu tworzy niezapomniane doświadczenie, które na długo pozostaje w pamięci.
Film dzieli się na niezbyt równe połówki – pierwsza to bezdialogowy film animowany o perypetiach znanych potworów; druga – ciąg scen, w których znani aktorzy ładują ekspozycję. Oczywiście do kin przychodzimy po to pierwsze. To drugie funkcjonuje na zasadzie odbębnienia obowiązku: czasem ktoś musi coś do kogoś powiedzieć i wyjaśnić, dlaczego jeden potwór chce tym razem urwać głowę drugiemu.
Za charakterystykę postaci ludzkich służy jedynie fakt, że grają ich sympatyczni aktorzy: od Rebeki Hall po Briana Tyree Henry’ego.
Dialogi są raczej suche i służą głównie wyjaśnianiu fabularnych faktów. Za to Dan Stevens jako jedyny bawi się rolą bardziej niż powinien i kradnie dla siebie wszystkie reaction shoty.
Co naprawdę rezonuje ze mną? To poczucie dziecięcej radości, którą odczuwam przy oglądaniu gigantycznych potworów walczących między sobą w malowniczych sceneriach świata ludzi. Każda scena wypełniona jest ekscytacją i adrenaliną, przenosząc mnie z powrotem do czasów, kiedy z wypiekami na twarzy śledziłem takie widowiska na ekranie telewizora. Film dostarcza czystej rozrywki, nie próbując być czymś więcej niż jest – nie ma tu głębokich przesłań ani skomplikowanych fabuł. I może właśnie dlatego jest tak skuteczny. Prosta, nieskrępowana radość z oglądania epickich bitew i zapierających dech w piersiach efektów specjalnych to coś, co pozwala mi oderwać się od codzienności i zanurzyć w świecie czystej fantazji.
Zdecydowanie warto skorzystać z wyszukiwarki linków do filmów i seriali dostępnej tutaj: science-fiction.
Opłaca się rejestrować?
Tak, wszystko działa. Tylko należy poprawnie utworzyć konto. Polecam Serdecznie!
Dzięki!
Ogromna baza filmów, szybka rejestracja, Polecam !!
dzięki, wyszukałam swój film wszystko działa tylko trzeba się zarejestrować
Jakość obrazu na najwyższym poziomie, nie zawiodłem się.
Niesamowite, że tak łatwo można dostać dostęp do tak wielu filmów.
To działa lepiej niż myślałam. Świetna jakość produkcji.
Średnia jakość, co jakiś czas się zacina.
Co ty wygadujesz? U mnie normalnie jest wszystko wyraźnie
Znalazłam kilka filmów, ale większość z nich ma słabą jakość.